dodaj do schowka Do koszyka 8,99 złNajniższa cena z 30 dni: Ciekawa zabawa. 6-latki. Zestaw dla dziecka. „Ciekawa zabawa” to seria do wychowania przedszkolnego, która skupia się na gromadzeniu przez dziecko różnorodnych doświadczeń tak, aby było samodzielne i radziło sobie w życiu.
1. Ilustracja str. 68 i 69 – ćwiczenia utrwalające stosunki przestrzenne. 2. Słuchanie opowiadania pt. “Jesienna przygoda krasnala Hałabały”. 3. Rozmowa “Jak zwierzęta przygotowują się do zimy”. 4. Wprowadzenie litery “U, u” w oparciu o wyraz UL (podział na sylaby, na głoski, inne wyrazy z literą U, u ).
W Polsce tworzy się klasy łączone według pewnej zasady: klasa I z II, II z III, III z IV, ale niekiedy stosuje się pewne innowacje np. łączenie klas I, II, III na zajęciach ruchowych (przy bardzo małej ilości uczniów w grupach) lub artystycznych. Warto zwrócić uwagę na to, że nie stosuje się łączenia klas na zajęciach z
Problematyka 6-latków w szkole w okresie 2012–2015 uznana była za naj-bardziej burzliwy temat od czasów reformy szkół średnich, która wiązała się z li-kwidacją systemu ośmioklasowego na rzecz powstania nowych instytucji edu-kacji, zwanych gimnazjami. We wrześniu 2014 roku obowiązkiem szkolnym
6-latki w szkołach mogą obalić rząd Tuska. Michał Wroński. 6 listopada 2013, 6:53 123rf. W piątek sejm rozstrzygnie, czy w sprawie ewentualnego wysłania 6-latków do szkół konieczne
Vay Tiền Nhanh Ggads. Opublikowano: 2013-10-01 10:34:20+02:00 · aktualizacja: 2013-10-01 12:09:28+02:00 Dział: Społeczeństwo Społeczeństwo opublikowano: 2013-10-01 10:34:20+02:00 aktualizacja: 2013-10-01 12:09:28+02:00 Bogna Białecka, psycholog rodzinny i dziecięcy, autorka książek, publicystka, prezes Fundacji Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii, mama czwórki dzieci rozmawia z portalem o skutkach posłania sześciolatków do szkół. Ministerstwo Edukacji Narodowej przeprowadziło ostatnio reformę szkolnej podstawy programowej, ograniczając program nauki w pierwszych trzech klasach szkoły podstawowej, nie zmieniając treści podręczników przeznaczonych dla czwartej klasy. Co sądzi Pani o takim sposobie przeprowadzenia reformy i jakie mogą być jej skutki dla dzieci? Bogna Białecka: Mam córkę, która jest w II klasie i widzę odchudzenie programu. Przeskok w podstawie programowej następuje po zakończeniu trzeciej klasy. Niestety można było się tego spodziewać. Po zakończeniu szkoły podstawowej dzieci powinny mieć konkretną wiedzę. Jeżeli będzie dochodzić do dalszego odchudzania programu tak, żeby dostosować go do aktualnego poziomu nauczania początkowego, to szóstoklasiści będą potrafili dodawać, odejmować, mnożyć, dzielić i koniec. Zdaję sobie sprawę, że to nadmierne uproszczenie, jednak chcę zwrócić uwagę, że gdyby być naprawdę konsekwentnym w odchudzaniu programu, to szkołę podstawową kończyć będą ludzie na poziomie pół- analfabetów. Co sądzi Pani o forsowanym przez MEN pomyśle posyłania sześciolatków do szkół? Czy rzeczywiście w wieku sześciu lat posiadają one już odpowiednią dojrzałość emocjonalną, aby zmierzyć się z obowiązkami szkolnymi? Bogna Białecka: Za mało mówi się o najważniejszych argumentach przeciw posyłaniu sześciolatków do szkół, które bazują na neuropsychologii. Odsyłam do badań doktora psychologii Petera Blythe`a, który w latach 70 założył Instytut Psychologii i Neurofizjologii w Chester. Zajmował się on badaniem rozwoju neuropsychologicznego dzieci. W trakcie rozwoju nabywamy pewnych odruchów na poziomie neurologicznym, które później naturalnie zanikają wraz z rozwojem i na ich miejsce pojawiają się inne. Jest to częścią prawidłowego rozwoju. Dziecko sześcioletnie ma niedojrzały układ nerwowy i po prostu fizycznie z rożnymi wymaganiami związanymi z nauką szkolną sobie nie radzi. Przykładem może być bardzo banalna sprawa jaką są mikroruchy. Dziecko w szkole musi wykonywać precyzyjne ruchy - pisząc, rysując, wypełniając zeszyty ćwiczeń. Sześciolatek męczy się przy tym, dziecko zaledwie rok starsze radzi sobie łatwiej. Takich przykładów jest dużo. W tym roku ukazała się bardzo dobra książka- „Jak ocenić dojrzałość dziecka do nauki” – Sally Goddard. Autorka szczegółowo omawia sprawy związane z rozwojem układu nerwowego dzieci. Okazuje się, że na poziomie neurobiologicznym dziecko sześcioletnie najczęściej nie jest gotowe do wyzwań szkolnych. Kolejny problem, to fakt, że sześciolatki w szkole najczęściej pozbawione są tego, co dziecko w tym wieku powinno jeszcze robić. Chodzi o ważną w rozwoju neuropsychologicznym zabawę spontaniczną, czyli bieganie, skakanie, huśtanie się, kręcenie na karuzeli, wszelkie fikołki i przewroty. Przeprowadzono badania, które pokazały, że dzieci intuicyjnie wybierają zabawy, które sprzyjają rozwojowi i dojrzewaniu. Zabawa ruchowa jest dla sześciolatków bardzo ważna. W szkole jest za mało okazji żeby robić to, do czego dziecko skłania natura i potrzeby. W takiej sytuacji pewne deficyty związane z niedojrzałością układu nerwowego, które zniknęłyby w czasie roku, również dzięki spontanicznej zabawie, nie znikają. Zostają w dziecku i o tym niestety się nie mówi. A to jest najważniejsza sprawa. Wszystko o czym Pani mówi jest „dojrzałością szkolną” – a ten termin ostatnio zniknął. Dlaczego MEN unika tego tematu? Tak, o tym w ogóle się nie mówi. To jest bardzo niewygodny temat. Jeszcze kilka lat temu, gdy zastanawiano się nad tym czy posyłać dziecko rok wcześniej do szkoły, przechodziło ono testy dojrzałości szkolnej. Psycholog w poradni oceniał i doradzał czy dziecko jest gotowe na pójście do szkoły czy nie. Bardzo często doradzano rodzicom, żeby sześciolatka nie posyłać do szkoły. Nawet jeśli dziecko było wybitnie zdolne z różnych względów nie nadawało się jeszcze do szkoły. Teraz o dojrzałości szkolnej nie mówi się wcale – to niewygodne dla reformy. Może warto pomyśleć o edukacji domowej? Jestem za, jeśli to jest możliwe. Wiem, że w tym roku mamy kilkukrotny wzrost liczby rodziców, którzy zdecydowali się na edukacje domową. Wcale się im nie dziwię. Jeżeli dziecko chodzi do szkoły a potem rodzice muszą w domu i tak wykonać tę samą pracę, to szkoła traci sens. Niestety dla wielu osób sytuacja jest po prostu beznadziejna. Znam wiele rodzin, którzy chcieliby zająć się edukacją domową, ale to wymagałoby, żeby jedno z rodziców zrezygnowało z pracy, albo pracowało najwyżej na pół etatu. A to jest niestety nie możliwe ze względów finansowych, bo nie wystarczy im pensji do pierwszego. Rodzice znaleźli się w pułapce. Chcieliby uczyć dzieci w domu, ale co z tego, jeśli wtedy może się okazać, że nie będą mieli co jeść. Jeśli chodzi o obecny stan edukacji i reformy MEN jestem czarnowidzem. Ciężko znaleźć jakieś logiczne wyjście z tej sytuacji. Przeczytaj także: MEN działa perfidnie Rozmawiała Agnieszka Ponikiewska Publikacja dostępna na stronie:
Rodzice sześciolatków nie zapisują ich do szkół. Nauczyciele boją się o pracę Zdecydowana większość rodziców z Pomorza nie zdecydowała się wysłać swoich 6-letnich pociech do pierwszej klasy. Skorzystali z możliwości, jaką dał im obecny... 6 maja 2016, 7:00 AKTUALIZACJA Koronawirus w szkołach ( 154 placówki ze zgodą na nauczanie zdalne. Koronawirusem zakażonych 123 uczniów Państwowi Powiatowi Inspektorzy Sanitarni wydali do tej pory 146 opinii o nauczaniu w trybie zdalnym dla pomorskich szkół. Dotyczy to 14 szkół z Gdańska i... 2 października 2020, 11:23 Manifestacja uczniów i niemy polonez przed Pomorskim Urzędem Wojewódzkim. Maturzyści nie czują się ofiarami strajku. Wsparli nauczycieli "Kapitanie, mój Kapitanie", "Zakończmy chocholi taniec", "Nie tańczmy tanga!" - to tylko kilka haseł z transparentów, które przed Pomorskim Urzędem Wojewódzkim... 23 kwietnia 2019, 15:37 Szkoły na Pomorzu oflagowane. Strajk nauczycieli coraz bliżej. Protestujący rozpoczynają rokowania z dyrektorami placówek Sztab Protestacyjny Sekcji Gdańskiej Solidarności rozpoczął akcję oflagowania szkół i placówek oświatowych. To kolejny krok przed zaplanowanym na 15 kwietnia... 25 lutego 2019, 19:41 PLUS Smartfony w szkołach. Pod ławką czy legalnie nawet na lekcjach? Francuskie Ministerstwo Edukacji chce zakazać korzystania ze smartfonów i tabletów w szkołach. W wielu pomorskich szkołach obowiązuje już zakaz, jednak niektóre... 20 grudnia 2017, 6:00 Dziecko nie zawsze jest gotowe na szkołę Rodzice 6-latków, którzy chcą, by ich dzieci poszły wcześniej do szkoły, potwierdzenia swojej decyzji szukają u specjalistów. Na badanie gotowości szkolnej... 24 maja 2017, 20:35 Rodzice walczą o szkołę w Buszkowach. Co na to kurator? Rodzice nie chcą się poddać w walce o utworzenie 8-klasowej publicznej placówki w Buszkowach (pow. gdański, gm. Kolbudy). Wójt pozostaje na stanowisku, że będą... 21 lutego 2017, 17:52 Reforma oświaty. Nowe podstawy programowe mają już spore grono krytyków Powstały w pośpiechu, nie są innowacyjne - to opinia ZNP o proponowanych treściach nauczania. Pomorscy nauczyciele na razie nie chcą wyrazić jednoznacznej... 1 lutego 2017, 16:54 Wiceprezydent Gdańska chce przeprosin od kurator oświaty. "Wprowadza pani opinię publiczną w błąd" Wypowiedzi dla „Dziennika Bałtyckiego” pomorskiej kurator oświaty, Moniki Kończyk, dotyczące reformy edukacji, wzbudziły olbrzymie kontrowersje. Do sprawy na... 25 listopada 2016, 16:57 Kurator: w Gdańsku nie będzie zwolnień nauczycieli Pomorska kurator oświaty poinformowała dzisiaj, że przez reformę w Gdańsku będzie trzeba zatrudnić dodatkowych nauczycieli, a nie ich zwalniać. 23 listopada 2016, 17:39 Reforma edukacji. Wydawcy zdążą z przygotowaniem podręczników? Polska Izba Książki (PIK), która chwali resort za stopniowe wycofywanie się z rządowych podręczników. Wydawcy deklarują, że jeśli zostaną spełnione ich warunki,... 20 listopada 2016, 7:00 Panika w gimnazjach. Rodzice boją się, że szkoły już za rok zostaną zlikwidowane Rodzice boją się, że niektóre gimnazja znikną już we wrześniu 2017 r., a obecni uczniowie będą musieli zmienić szkołę. Samorządowcy zapewniają, że zrobią... 4 listopada 2016, 8:32 Pomorzanie chcą zmienić kształt reformy edukacji Pomorska Rada Oświatowa w czwartek, debatuje na temat reformy oświaty, w ramach której zostaną zlikwidowane gimnazja, a nauka w podstawówce i szkole... 3 listopada 2016, 12:00 Pomorska oświata. Nauczyciele przeciw zmianom w nauczaniu klas czwartych Nauka w klasie czwartej ma wyglądać inaczej. Jak? Nie wie nawet MEN. Nauczyciele i dyrektorzy z Pomorza nie chcą tych zmian. 1 listopada 2016, 7:00 Dyrektorzy pomorskich szkół liczą "eurosieroty". Rodzice ilu uczniów wyjechali za granicę? Ministerstwo Edukacji Narodowej zabrało się za badanie sytuacji tzw. eurosierot, czyli dzieci, których rodzice w celach zarobkowych wyjechali za granicę. W tym... 20 października 2016, 17:09 Zmiany w reformie oświaty. Nie będzie obowiązkowego egzaminu z historii po podstawówce Ministerstwo Edukacji Narodowej rezygnuje z obowiązkowego egzaminu z historii po 8 klasie. Będzie przedmiot do wyboru. To może być dopiero początek odwrotu od... 7 października 2016, 7:00 Rewolucja w szkolnictwie zawodowym bez konkretów Szykuje się prawdziwa rewolucja w szkolnictwie zawodowym. Tak przynajmniej wynika z zapowiedzi Ministerstwa Edukacji Narodowej. Zamiast zawodówek powstaną... 6 października 2016, 7:00 Reforma edukacji wzbudza emocje. Związkowcy walczą o pieniądze na oświatę Samorządy w naszym województwie skutki wprowadzenia przyszłorocznej reformy edukacji liczą w milionach złotych. Z pomocą chce im przyjść NSZZ Solidarność, który... 4 października 2016, 7:00 Olbrzymie koszty likwidacji gimnazjów spadną na samorządy Likwidacja gimnazjów jest już pewna, a to oznacza, że samorządy mają zaledwie kilka miesięcy na zbudowanie nowej sieci szkół. To nie tylko problem... 21 września 2016, 7:00 Sześciolatki zostają w przedszkolach. W szkołach pustki Nawet połowę mniej dzieci niż dotąd pójdzie 1 września do pierwszych klas we wrocławskich podstawówkach. Większość rodziców skorzystała z możliwości stworzonej... 30 sierpnia 2016, 17:52 Zapowiedzi zmian w szkolnictwie. Znikną gimnazja i szkoły zawodowe? Od września obowiązkiem szkolnym objęte są wszystkie dzieci siedmioletnie. Rodzice mogą jednak zdecydować, czy ich pociecha rozpocznie naukę w pierwszej klasie... 30 sierpnia 2016, 7:00 Co z pieniędzmi na 6-latki? Dotacja przedszkolna a subwencja oświatowa. Prof. Zembala interweniuje Prof. Zembala pyta resort czy wyrówna sporą różnicę w kwocie między subwencją oświatową a dotacją przedszkolną na 6-latka w przedszkolu. 22 czerwca 2016, 7:27
Szkolny obowiązek dla dzieci 6-letnich to jeden z najbardziej medialnych tematów dotyczących szkolnictwa. Platforma Obywatelska i Ministerstwo Edukacji Narodowej obstają, że młodsze pierwszaki dają siebie w szkole radę. Stanowisko to popiera PSL, ale reszta partii chce, by to rodzice decydowali czy ich dziecko rozpocznie naukę w wieku 6 czy 7 lat. We wrześniu pierwszy raz do I klasy szkoły podstawowej powinien pójść obowiązkowo cały rocznik dzieci 6-letnich, czyli urodzonych w 2009 r. Wraz sześciolatkami podstawówkę rozpoczną też dzieci 7-letnie, urodzone w drugiej połowie 2008 r., oraz dzieci urodzone w pierwszej połowie 2008 r., którym na wniosek rodziców w odroczono rozpoczęcie nauki. PO i PSL: 6-latki w szkołach, czyli nie taki diabeł straszny Rząd tłumaczy, że w większości krajów Europy obowiązek szkolny dotyczy dzieci sześcio-, a nawet pięcioletnich. Chcąc im dorównać, musimy iść tym tropem. Dlatego też obowiązek szkolny dla 6-tków i obowiązek przedszkolny dla 5-latków nie został zniesiony. Zdecydował tak Sejm, odrzucając obywatelski projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty dotyczący tej sprawy. O odrzucenie projektu wnioskowała PO. Także Klub PSL opowiedział się w Sejmie za odrzuceniem w pierwszym czytaniu obywatelskiego projektu znoszącego obowiązek szkolny dla 6-latków i przywracającego rodzicom prawo do decydowania, kiedy dziecko rozpocznie naukę. Co pozostałe partie obiecują rodzicom 6-latków? Przeciwnicy wprowadzenia obowiązku szkolnego dla 6- latków zauważają, że we Francji czy Wielkiej Brytania szkoły są przygotowana na przyjęcie małych dzieci, opiekuje się nimi wystarczająca liczba nauczycieli i pedagogów, a nam daleko do tych standardów. Prawo i Sprawiedliwość zapowiada, że jeśli dojdzie do władzy nastąpi przywrócenie rodzicom prawa do decydowania o edukacji swoich dzieci". "Rodzice 6-latków będą mieli prawo, a nie obowiązek posyłania 6-latków do szkół" – zapowiada Beata Szydło. To właśnie PiS przygotował projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty, zgodnie z którymi do odroczenia obowiązku szkolnego sześciolatkom wystarczyłaby tylko wniosek rodziców. Projekt został odrzucony w pierwszym czytaniu. Beata Szydło postulowała też do prezydenta Bronisława Komorowskiego, by referendum 6 września zostało poszerzone m. in, o pytanie dotyczące obowiązku szkolnego 6-latków . Także Sojusz Lewicy Demokratycznej popierało zniesienie obowiązku szkolnego dla sześciolatków i przywrócenie zasady, że to rodzice decydują, czy ich dziecko rozpocznie naukę w wielu siedmiu, czy sześciu lat. Paweł Kukiz podkreślał, nawiązując do protestów przeciw obowiązkowi szkolnemu 6-latków małżeństwa Elbanowskich, żeby dać obywatelom wolny wybór także w kwestii posyłania do szkół 6 czy 7 latków. Wielokrotnie podkreślał, że najbardziej bulwersuje go fakt zignorowania przez PO zebranych 950 tys. podpisów w ramach akcji "Ratuj Maluchy!" w sprawie referendum edukacyjnego. Jak łatwo się domyślić najdobitniej swoje zdanie na temat wieku, w jakim dzieci powinny być isć do szkoły wypowiada się Janusz Korwin-Mikke. Uważa, że powinni decydować rodzice, a nie państwo. - Żyjemy jednak w czasach totalizmu - i na naszych oczach toczy się absurdalny spór: czy powinny iść w wieku 6 czy 7 lat? - twierdzi na blogu polityk. Jeśli ustawa wprowadza konkretny wiek to odbiera wybór i możliwość decydowanie obywatelom.
Zapisałam dziecko do szkoły, kiedy miało 6 lat. Chodzi tam już drugi rok, a ja nadal nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Ponoć największe problemy pojawią się w czwartej klasie. Od początku reformy obniżającej wiek rozpoczęcia nauki do szkół trafiło ok. 200 tys. 6-letnich dzieci. W tym mój syn. Choć jest już w drugiej klasie, bombardowana sprzecznymi argumentami przeciwników i zwolenników zmian wciąż nie jestem pewna, czy dobrze zrobiłam, posyłając go wcześniej do szkoły. Kiedy w zeszłym tygodniu Janek* dostał z testu ocenę E, czyli jedną ze słabszych w skali, natychmiast zaczęłam wątpić. A może gdybyśmy zaczekali rok, lepiej dawałby sobie radę? Jeszcze w czasie wakacji, kiedy nie odrywał się od książek, cieszyłam się, że świetnie zrobiliśmy – gdyby został w zerówce, jeszcze by nie czytał i nie pisał. Ale wystarczy, że zobaczę E i zmieniam zdanie. Gdybym miała rozsądzić spór o 6-latki w szkołach, nie umiałabym więc dać jednoznacznej odpowiedzi, choć mam w szkole dwoje dzieci. W dodatku moje doświadczenia jako rodzica są subiektywne. Dzieci są przecież różne. Postanawiam więc przeprowadzić dochodzenie, by dowiedzieć się, jak to jest naprawdę z tymi 6-latkami w machinie edukacji. Ratować te maluchy, czy zaufać ich możliwościom? Wychuchane pisklaki Pierwsza, druga klasa to nic wielkiego. Dzieci mają po kilka godzin lekcyjnych, a potem zaczyna się zabawa. W szkole są traktowane jak królowie: to one zjadają drugie śniadanie w stołówce, mają pierwszeństwo w przychodzeniu na pierwszą, poranną zmianę (jeżeli trafiły do zatłoczonej szkoły), dostają kolorowe dywaniki i lepszą salę. Mają mniej liczną klasę i jako jedyne też mają swoją własną nauczycielkę w świetlicy, więc czas po lekcjach spędzają nadal we własnym gronie. Zdaję sobie sprawę, że nie wszędzie tak jest – w najnowszym raporcie Najwyższej Izby Kontroli czytamy, że wiele szkół wciąż ma kłopoty z zapewnieniem 6-latkom odpowiednich warunków. W niektórych maluchy, które przecież jeszcze niedawno chodziły do cichych i kameralnych przedszkoli, trafiają do świetlic liczących po 82 osoby. Jednak moim zdaniem nie ma to aż tak dużego znaczenia, ot, dobra szkoła życia. Także w osławionych już toaletach (symbolem masowego oporu przeciw reformie stały się zbyt wysokie sedesy i umywalki) mój syn daje sobie radę. Więc gdzie leży problem? Niepokoi mnie to, o czym nikt nie mówi. Minister edukacji Krystyna Szumilas na oficjalnej stronie swojego resortu oraz w telewizyjnych spotach chwali się uśmiechniętymi 6-latkami i informuje, że resort przeznaczył 1,9 mld zł na dostosowanie szkół dla najmłodszych. Jednak nie mówi, jak szkołę znoszą dzieci, które zaczęły wcześniej, a teraz są w czwartej czy piątej klasie. Bo tu zaczyna się prawdziwa nauka, początki przygotowań do testu kończącego podstawówkę. >>> Czytaj też: Sześciolatki narażone na gorsze oceny do końca edukacji? Na pierwszym etapie edukacji, czyli EW (edukacji wczesnoszkolnej, czy jak dzieci potocznie mówią „edukacji wariatkowej”), uczniowie uczą się polskiego, matematyki, przyrody, ale zajęcia te prowadzi jedna nauczycielka, tak jakby to był jeden przedmiot. Zna wszystkie dzieci i ich możliwości. W czwartej klasie żarty się kończą. Zaczynają się regularne przedmioty, a zajęcia odbywają się w różnych salach, każde z innym nauczycielem. A jego już nie obchodzi, że akurat Zuzia jest o rok czy nawet dwa lata młodsza od swoich kolegów (bo przecież w pierwszej klasie mógł się znaleźć siedmiolatek ze stycznia i sześciolatek z grudnia). Dzieci muszą się dostosować do szybszego rytmu i nie ma dla nich taryfy ulgowej, która obowiązywała, gdy przychodziły do szkoły. System zakłada, że już się dostosowały. Czy tak jest w rzeczywistości, nikt nie bada. Wszystkie raporty i analizy skupiły się na razie na pierwszych klasach. A przecież już 14 tys. 6-latków doszło do klas V, a 33 tys. do IV. Wychodzi w czwartej klasie Na problem młodszych dzieci na drugim etapie edukacji, czyli od IV do VI klasy szkoły podstawowej, zwróciła mi uwagę przyjaciółka Joanna. Posłała 6-letniego syna do szkoły bez wahania. Ale właśnie w IV klasie dostrzegła, że on i jeszcze jedna dziewczynka, jedyni w grupie, którzy rozpoczęli naukę wcześniej, mają większe kłopoty z dostosowaniem się do nowego systemu niż ich koledzy. Nie nadążają z notatkami. Nie odrabiają lekcji, bo nie zapamiętali, co było zadane. Gorzej radzą sobie z szukaniem sal, w których mają kolejne zajęcia. – Pytałam dyrektorki, czy nauczyciele wiedzą, kto jest młodszy, a kto starszy w takiej mieszanej klasie. Przyznała, że nie mają pojęcia – opowiada Joanna. Jednak inny kolega, który też zgodnie z rekomendacją Ministerstwa Edukacji Narodowej posłał dziecko wcześniej do szkoły, nie widzi problemów. Syn Tomka bardzo lubi chodzić na zajęcia, daje sobie nieźle radę. Jednak w trakcie rozmowy okazuje się, że w IV klasie rodzice musieli zamówić dla niego korepetycje. Tomek chwali się jednak, że teraz, kiedy syn zaczął V klasę, przestali z nim siedzieć przy pracach domowych. To mnie nie pociesza. Mojej córce, która poszła do szkoły jako 7-latka, pomagałam w nauce jedynie w I klasie. Ale to może kwestia indywidualnych różnic? Oni są jacyś inni O ocenę sytuacji postanawiam poprosić osoby kompetentne, czyli pedagogów. Pani Edyty, która uczy techniki i informatyki od IV do VI klasy w jednej z warszawskich podstawówek, nigdy specjalnie nie interesowała debata o 6-latkach. Nie dotyczyła jej osobiście. – Aż do tego roku – przyznaje w rozmowie. Od września ma lekcje z klasą, w której są dzieci posłane do szkoły rok wcześniej. – Przeżyłam szok. Szybko zrozumiałam, że muszę zmienić sposób mówienia, przekazywania informacji, bo ci uczniowie nie nadążają. Proszę, żeby coś zanotowali, robię to pięć razy, a oni się na mnie patrzą i nie wiedzą, o co chodzi. Gapią się za okno, nie rozumieją poleceń – opowiada nauczycielka. I dodaje, że po miesiącu już się przyzwyczaiła: inaczej układa plan lekcji, w inny sposób podaje informacje, niż gdy prowadzi zajęcia w równoległej klasie IV, gdzie wszyscy mają po 10 lat. – Dzielę zadania, bo ci młodsi szybko przestają się koncentrować – mówi pani Edyta. Jej zdaniem w reformie nie wszystko zostało do końca przemyślane, jeśli chodzi o program. I radzi mi, bym zapytała, co o tym sądzą poloniści i matematycy. Umawiam się więc na spotkanie w jednej z warszawskich podstawówek. – Problem stanowi to, że w klasach IV dzieci 6-letnie i 7-letnie są wymieszane – mówi Hanna Łączyńska, dyrektorka niepublicznej Szkoły Podstawowej Przymierza Rodzin w Warszawie. – W młodszych klasach 6-latki i 7-latki uczyły się oddzielnie. Różnice nie rzucały się tak w oczy. Ale teraz, gdy niektóre starsze dzieci zaczynają wchodzić w okres dojrzewania, widać je wyraźnie. Zdaniem Hanny Łączyńskiej błędem było to, że przez tyle lat rodzicom pozostawiono wybór, nie informując ich rzetelnie o konsekwencjach każdej z opcji. Przez to już piąty rok ciągnie się mieszanie roczników. Polonistka z tej samej szkoły, która jest wychowawczynią IV klasy, wśród 20 uczniów ma siedmioro takich, którzy rozpoczęli edukację wcześniej. – To wyzwanie. Jedno dziecko ma 9 lat, inne prawie 11. To jest przepaść przede wszystkim emocjonalna, a także olbrzymia różnica w dojrzałości intelektualnej – mówi Maria Ciechanowska. Młodsi mają jej zdaniem większe problemy z rozumieniem pojęć abstrakcyjnych, jak części mowy czy rozkład zdania. Widać też duże różnice w umiejętności czytania, niektórzy nadal sylabizują. – Jak dobrać lektury, jeżeli mam uczennice czytające Oscara Wilde’a i dzieci sięgające po Bolka i Lolka? – pyta Ciechanowska. Wprawdzie nowa podstawa programowa przygotowana przez MEN jest dostosowana do tych problemów, jednak jak podkreśla Ciechanowska, to wymaga także zmiany podejścia nauczycieli, którzy od lat uczyli inaczej. A do tego nikt ich nie przygotował. W badaniach prowadzonych przez psychologa szkolnego, sprawdzających sprawności czytania i pisania uczniów na początku IV klasy, różnice w opanowaniu przez nich tych podstawowych umiejętności są w tym roku bardzo duże. Dzieci, które rozpoczęły naukę jako 6-latki, mają częściej problemy z czytaniem i mniej sprawnie piszą. – Pierwsze trzy lata nauki nie wyrównały poziomu umiejętności – mówi dyrektorka placówki. Maria Ciechanowska zaś z powodu wolniejszego tempa pracy młodszych uczniów przerabia na lekcji mniej materiału niż dotychczas. >>> Czytaj też: Referendum w sprawie 6-latków: Przyszłość dzieci w rękach PSL Zarówno dyrektorka, jak i Ciechanowska, przyznają, że martwi je to, co wykaże sprawdzian szóstoklasisty. Jego wyniki niby nie są takie ważne, bo nie można go nie zdać, a gimnazja przyjmą wszystkie dzieci ze swojego rejonu. Jednak są inne szkoły, np. z klasami profilowanymi czy niepubliczne, które mają więcej chętnych niż miejsc. Wyniki szóstoklasisty stają się wtedy kluczowe. – To będzie prawdziwy test reformy, bo nie wątpię, że poziom sprawdzianu na zakończenie nauki w szkole podstawowej będzie dostosowany do tych młodszych dzieci, ale dzięki temu te starsze będą miały łatwiej, więc mogą wypaść lepiej – mówi Ciechanowska. Dziewczynki kontra chłopcy Nauczycielki zwracają jeszcze uwagę na inny skutek uboczny reformy: w starszych klasach dziewczynki szybciej dojrzewają, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Zaczyna je interesować płeć przeciwna, czują się dorosłe. Tak było zawsze, ale jeśli chłopcy w tej samej klasie będą młodsi, różnice staną się jeszcze bardziej widoczne. – Nauczyciele w gimnazjach będą mieli ciekawie – śmieje się gorzko Hanna Łączyńska. Może nie będzie tak źle, bo jak sprawdzam w MEN, grupa 6-latków w szkołach jest sfeminizowana. Z danych wynika, że w tej grupie co roku w szkolnych ławach zasiada około 10 proc. więcej dziewczynek. Dysproporcje pojawiły się już w pierwszym roku reformy, czyli cztery lata temu. Wówczas do szkół trafiło bardzo mało 6-latków: niecałe 3,5 tys. dzieci. Jednak dziewczynek było o pół tysiąca więcej niż chłopców. I choć co roku liczba „wcześniaków” rosła – proporcje pozostały niezmienione. W 2011 r. na 70 tys. przyjętych do szkół 6-latków rodzice wpuścili w tryby edukacyjne ponad 40 tys. dziewcząt i tylko 29 tys. chłopców. Różnice w postępach edukacyjnych potwierdziło badanie pilotażowe przeprowadzone przez Instytut Badań Edukacyjnych (IBE), w którym wzięły udział dzieci z przedszkoli oraz niewielki procent uczniów z pierwszych klas. Okazało się, że dziewczynki nieco lepiej piszą, czytają, a nawet liczą. A koronnym dowodem na to są wyniki sprawdzianu szóstoklasistów. Dziewczęta, jak stwierdzają autorzy raportu Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, mają wyraźnie lepsze osiągnięcia. U chłopców średni wynik to 23, u dziewczynek 25 na 40 możliwych do zdobycia punktów. A ja posłałam 6-letniego chłopca... Co gorsza jakiś czas temu „Rzeczpospolita” opisała analizę naukowców z IBE, którzy wzięli pod lupę wyniki sprawdzianu szóstoklasisty i egzaminu gimnazjalnego. Okazało się, że rezultaty egzaminów mają związek z datą urodzenia dziecka – im młodsze, tym gorsze. Różnice widać, nawet jeśli porównamy umiejętności i wiedzę dzieci urodzonych w styczniu i kilka miesięcy później. Minister Szumilas próbowała ratować sytuację, a tak naprawdę obronić całą reformę, i na swoim blogu tłumaczyła, że to złe postawienie sprawy. Argumentowała, że o wynikach dzieci decyduje to, jak długo korzystają z edukacji szkolnej. Jak tłumaczyła, różnice pomiędzy uczniami, którzy mają za sobą tyle samo lat nauki, były małe. Na jaki kolor babcia maluje jajka Sięgam po inne dowody. Kilka tygodni temu naukowcy z Instytutu Badań Edukacyjnych analizowali, czy różnice między 6-latkami a 7-latkami wyrównują się podczas pobytu w szkole, a także jak wypadają w porównaniach równolatki z pierwszych klas i zerówek. Aby zrobić to badanie rzetelnie, podzielono je na dwa etapy – pierwszy miał miejsce od października do grudnia 2012 r., drugi od maja do czerwca 2013 r. Za każdym razem przepytano blisko 3 tys. dzieciaków. I co? Dowiadujemy się, że 6-latki w I klasach lepiej piszą, czytają i liczą niż ich rówieśnicy w zerówce. I że kompetencje pierwszoklasistów były niższe od kompetencji drugoklasistów. Oraz że 7-latki w klasie II (czyli te, które do I klasy poszły jako 6-latki), mają wyższy poziom kompetencji niż 7-latki w I klasie. Czy trzeba było prowadzić kosztowne badania, żeby odkryć, że dzieci, których nie uczy się, piszą gorzej niż dzieci, których się tego uczy? Autorzy analizy wyniki te potraktowali jednak bardzo poważnie i sformułowali na ich podstawie wniosek, że o rezultatach edukacji nie decyduje wiek dziecka, tylko to, czego ono się uczy. Jednak drugi wniosek jest już ciekawy: wiedza dzieci 6-letnich i 7-letnich po jednym roku spędzonym w szkolnych ławkach jest podobna. Może więc nauczyciele, z którymi rozmawiam, się mylą? Autorzy badań zwracają uwagę na jeden problem – grafomotoryka. Po ukończeniu pierwszej klasy 6-latki mają większe kłopoty z równym pisaniem niż ich starsi koledzy. Widać więc to, co obserwują nauczyciele również po kilku latach. Jest też coś, czego IBE nie przebadało, czyli kłopoty z rozumieniem pojęć abstrakcyjnych, o których wspominali nauczyciele. Ja też zauważyłam ten problem u mojego Janka. Na teście w I klasie miał za zadanie ułożyć pytania, do których odpowiedzią byłyby zdania: „Tomek ma siedem lat”, „Babcia maluje jajka”. Janek pisze: „Ile lat mają rodzice Tomka?”, „Na jaki kolor babcia maluje jajka?”. Kiedy mu tłumaczę, gdzie popełnił błędy, dziwi się – a po co o to pytać, przecież to już wiadomo? Jego wychowawczyni twierdziła, że z tym zadaniem miała problem większość dzieci. Jednak moja córka, która poszła do szkoły w wieku 7 lat, takich trudności nie miała, jej rówieśnicy też nie. Czy to tylko różnica w dojrzałości, czy jednak znaczenie ma fakt, że Zosia spędziła w przedszkolu 5 lat, Janek zaś tylko 3? Rozpieszczone dzieciaki Jestem w kropce. Argumentów za obniżeniem wieku szkolnego jest wiele. Przed reformą większość sześcioletnich dzieci już w zerówkach zaczynała pisać i czytać. Więc obniżenie wieku szkolnego i dostosowanie do tego poziomu nauki wykorzystuje ich potencjał intelektualny. A jak tłumaczy prof. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska, przetrzymywanie dzieci w przedszkolu nie jest dobre. Nie ma przecież nic gorszego niż rozleniwianie dziecięcego umysłu. Ponadto dzięki temu 5-latki trafiają obowiązkowo do przedszkola, co szczególnie w mniejszych miejscowościach jest ważne, bo wiele z nich pierwszy raz trzyma wtedy książkę czy kredkę w ręce. Zresztą przeciwnicy reformy najczęściej powołują się na argument złego przygotowania szkół, a nie wieku odpowiedniego do rozpoczęcia nauki. Ponadto w większości krajów europejskich dzieci zaczynają naukę właśnie od 6. roku życia. Tak jest w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech czy Czechach. Aby sprawdzić, jak to działa, dzwonię do mojej koleżanki Doroty, która mieszka od kilkunastu lat we Francji. Ma dwoje dzieci w tym samym wieku, co moje. Tyle że 11-letni Tiago chodzi już do college’u, czyli rozpoczął szósty rok edukacji (moja Zosia, jego rówieśniczka, zaczęła V klasę), zaś 7-letnia Gabriela poszła do III klasy (teoretycznie powinna być w II, ale przeskoczyła o rok, bo się nudziła w I klasie). – Nie rozumiem tego poruszenia w Polsce dotyczącego 6-latków – mówi Dorota. – Tutaj dzieci zaczynają się uczyć już od 3. roku życia, dlatego śmieszne wydają się argumenty o zabieraniu dzieciństwa. Opowiada jak jej syn, mając 4 lata, pojechał na dwa miesiące do polskiego przedszkola. Nie mógł się nadziwić: te dzieci w ogóle nie pracują, tylko cały czas się bawią. – We Francji nauczyciele od najmłodszych lat mówią „il faut travailler” (trzeba pracować) – tłumaczy. Dzieci już w przedszkolu siedzą przy stolikach, uczą się pisać drukowane litery, poznają cyfry. Kiedy Tiago w wieku 3 lat poszedł do przedszkola, jego wychowawczyni bardzo się denerwowała, że nie umie pisać swojego imienia. I że źle trzyma kredki, jak małpka. – To już mi się wydaje przesadą, ale myślę, że te starsze dzieci chętnie zaczynają się uczyć – mówi Dorota. W I klasie zaczyna się prawdziwą naukę pisania i czytania. Pierwszy etap edukacji trwa do V klasy, potem jest college. Przez całą podstawówkę uczniowie w każdej klasie prowadzeni są przez jednego nauczyciela, który uczy WF, języków obcych, plastyki, francuskiego, matematyki czy biologii. Może zmieniać się co roku, ale zasada jest taka, że jedną klasą zajmuje się jeden pedagog. Po chwili rozmowy polskie dylematy wydają mi się absurdalne, a Polacy nadwrażliwi. Jednak Dorota dodaje, że we Francji niedawno zaczęła się ogromna debata na temat edukacji. Okazało się bowiem, że 30 proc. dzieci, które rozpoczynają college, nie umie pisać i czytać. Tłumaczy, że to może być efekt złego programu – jej córka w III klasie uczy się np. nazw wszystkich zębów czy budowy liścia i jest przeładowana rozproszoną wiedzą, brakuje zajęć rozwijających artystycznie. Poza tym dzieci są krótko w szkole – uczą się 4 dni w tygodniu, bo w środy mają wolne. A po każdych 6 tygodniach nauki są 2 tygodnie wakacji. I choć w szkole siedzą nawet do 16:30–17:00 (z dwugodzinną przerwą na obiad), po powrocie z niej nie muszą siadać do nauki: obowiązuje zakaz zadawania pracy do domu. Próbuję jeszcze gdzie indziej i dowiaduję się, jak to robią w Czechach, gdzie również 6-latki obowiązkowo idą do szkół. I znowu moja przyjaciółka Hanka, tak jak i ja, ma trójkę dzieci, dokładnie w tym samym wieku co moje. Bara poszła właśnie do gimnazjum, a Matej jest w II klasie, tak jak mój Janek. Oboje zaczynali edukację od 6. roku życia. W I klasie, jak się dowiaduję, jest sporo ćwiczeń, szlaczki, żeby rozruszać rękę. Ale dzieci robią to już w przedszkolu. Dopiero później zaczyna się nauka liter i czytania. – Moje się nudziły, spokojnie mogły zacząć w wieku 5 lat – dziwi się dylematom polskich rodziców Hanka. Tutaj dzieci, podobnie jak w Polsce, na początku mają zajęcia przez kilka godzin dziennie, potem trafiają do świetlicy. Kiedy jednak dopytuję dalej o system, okazuje się, że przed przystąpieniem do matury trzeba skończyć 13 lat edukacji. Czyli dzieci uczą się o rok dłużej niż w Polsce, w której obecnie obowiązuje 12-letni cykl. – Poza tym ostatnio pojawił się trend późniejszego posyłania dziecka do szkoły. Rodzice proszą o tzw. odkład i posyłają tam 7-latki – mówi Hanka. W klasie jej Mateja na 20 osób 6 jest tych „starszaków”. – Sposób nauczania w każdym kraju jest inny. Dlatego trudno je porównywać, są spójne. U nas zaś Ministerstwo Edukacji zmieniło go tylko dla klas I–III. Nie pomyślało o tych starszych – mówi Urszula Sajewicz-Radke, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Rodzice kontra politycy Batalia o 6-latki w Polsce wywołana przez Akcję Ratuj Maluchy już spowodowała, że obowiązek obniżenia wieku dla wszystkich dzieci, który miał wejść od tego roku, został przesunięty na kolejny. W dodatku dotyczy on tylko dzieci urodzonych w pierwszym półroczu. To już kolejny raz, kiedy wielka akcja zostaje odroczona. Przed nami jeszcze wizja referendum w tej sprawie. Jego losy są dla mnie istotne, w końcu najmłodsze dziecko też będę wysyłać do szkoły. Ale nie jestem pewna, czy to rodzice powinni decydować o tym, kiedy powinna rozpoczynać się edukacja. Nie są ekspertami. I są zdecydowanie zbyt subiektywni. Z badania CBOS wynika, że tylko 3 proc. rodziców, którzy posłali 6-latka do I klasy, gdyby znowu miało podejmować decyzję na temat swojego dziecka, zdecydowałoby inaczej. To mi jednak przypomina obserwację pewnego doradcy finansowego – pytany, czy lepsze są kredyty we frankach, czy złotówkach, mówił, że ci, którzy wzięli taki kredyt, nawet jeśli narzekają, i tak uważają, że zrobili lepiej. * imię, na prośbę bohatera, zostało zmienione >>> Polecamy: Polska edukacja nie nadąża za rynkiem pracy Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL Kup licencję
Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 15:11 To jest śmieszne. Później 5 latki w szkole, 4 latki itd. Zabierają dzieciństwo. 0 0 Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
6 latki w szkole za i przeciw